Rajd Rododendrona

Ireneusz Ludwig włącz .

Grupa rowerowa na zamku w KątachRododendrony kwitną zazwyczaj w maju i czerwcu, ale na Rajd Rododendrona wyruszyliśmy w lipcu. A co, może nie wszystkie rododendrony o tym wiedzą, przecie nie wszystkie mają wikipedię i skąd miałyby o tym wiedzieć? W lipcu mamy zazwyczaj super pogodę i nie inaczej było tym razem. Rajd rozrósł się do przedsięwzięcia sporych rozmiarów i rozsupłał się do trzech niezależnych grup. Ze Strzelec Opolskich jak zwykle ruszyła grupa Kamieni Szlachetnych skupiająca w swoich szeregach zapalonych miłośników rowerowych przejażdżek, a że trasa ze Strzelec na Kolonowskie wiedzie przez urocze lasy, to i tym razem o skompletowanie peletonu nie było trudno i charakterystyczne żółte koszulki z pełnym uśmiechem na twarzy zameldowały się o wyznaczonym czasie na mecie w Dzikiej Chacie.
Z Zawadzkiego w tym samym czasie wyruszyła druga grupa rowerzystów, która rozpoczęła trasę tradycyjnie spod kina. Po drodze zawinęła na zamek w Kątach, a później mijając leśny stawek przebiła się na Jaźwin, gdzie zazwyczaj rosną rododendrony. Dziś z rododendronami było jednak krucho, widocznie tutejsze są bardziej szkolone i wiedzą, że lipiec to nie maj ani czerwiec. Miast rododendronów grupa trochę nieoczekiwanie „odkryła” całkiem inną atrakcję. Niedaleko leśniczówki znajdowała się kiedyś stara cegielnia i to tam zawitała nasza grupa.


Cegielnia JaźwinHistoria cegielni sięga XVIII w. Jej początki datuje się na lata 1780-1790, kiedy to hrabia Filip Colonna, właściciel ziemi strzeleckiej w majątku Staniszcze Wielkie wybudował zakłady hutnicze, młyny i nowe kolonie dla mieszkańców. W tym samym czasie powstała tutaj także leśniczówka – Fersterei Jaswin. W czasach drugiej wojny światowej nazywano ją Dachsfeld Fersterei – leśniczówka na polu Borsuka. Równocześnie z zakładami hutniczymi niedaleko leśniczówki z inicjatywy Franciszka Haraszowskiego powstała cegielnia, która dostarczała budulca dla powstających wokół pieców i budynków mieszkalnych. Wszystkie prace w cegielni wykonywano ręcznie: kopanie gliny, transport urobku, przerabianie, wkładanie do form, suszenie i układanie w piecach. Znajdowały się tutaj dwa piece o długości 20 m, szerokości ok. 2-2,5 m i głębokości 1,5 m. Na jednym końcu stał komin. Znajdowały się tu trzy szopy do suszenia cegieł i ich magazynowania.
Zapotrzebowanie na cegły było tak duże, że cegielnia nie narzekała na brak zamówień przez cały czas swojej działalności. Po II wojnie światowej tereny cegielni przejęły Lasy Państwowe i powstał tutaj Ośrodek Remontowo – Budowlany. Cegielnia funkcjonowała do 1950 r. Dziś o obecności cegielni w tym miejscu świadczą widoczne pozostałości zagłębienia w ziemi po piecach, pozostałości ceglanej podstawy komina, betonowe fundamenty po kolejce linowej oraz wyrobiska po wydobyciu gliny.
Pozostałości po cegielniW takim to oto miejscu nasza grupa Rododendrona miast z kwiatami spotkała się z historią swojej ojcowizny, skąd po krótkim postoju ruszyła w dalszą trasę do Staniszcz W., by obejrzeć drezyny. Drezyny to nowa, lokalna atrakcja wykorzystująca nieczynną linię kolejową Fosowskie – Strzelce Op. Można tu przejechać kawałek tej trasy najpierw w wydrążonym wąwozie w kierunku Spóroka, a później dla odmiany przeturlać się po uroczym nasypie w stronę Małej Panwi, skąd można podziwiać panoramę okolicznych pól. Na koniec zatrzymujemy się na nieczynnej stacji Staniszcze W., gdzie specjalnie dla drezyn wita nas pani Zawiadowca w firmowej, kolejowej czapce.
Drezyny w Staniszczach WielkichDobra, drezyny obejrzane, odżywa pomysł zorganizowania kolejnego rajdu właśnie tutaj i grupa rowerowa Rododendron zjeżdża powoli w stronę Fosowskiego, gdzie mija Huty Renardzkie i gdzie za rogiem czeka kolejna atrakcja rajdu, żywcem jakby zaczerpnięta z grupy Znienacka – jedziemy do prezesa. Znienacka! Na plac! Jeszcze dwa zakręty, most na Małej Panwii, obok mijamy szkołę i rynek, teraz w lewo i za chwilę stuk-puk do drzwi, zza których po chwili wychodzi kompletnie zaskoczony prezes naszego Oddziału, Alfred Feliks. Grupa Rododendrom ładuje mu się na podwórko, prezes nie ma wyjścia i staje między rowerami do wspólnego zdjęcia. Siedzielibyśmy tu dłużej, ale czas zaczyna gonić, my jeszcze musimy na punkt kontrolny do kościoła, a prezes musi do Dzikiej Chaty, ktoś przecież musi powręczać nagrody, otworzyć i zamknąć imprezę.
U Prezesa na podwórku - ZnienackaWkrótce ekipa wysypuje się z podwórka z powrotem na drogę, jedzie wzdłuż starego osiedla kolejowego na stację, przeprawia się podziemnym tunelem na stronę za torami i zmierza w stronę kościółka ewangelickiego. Kościół dziś niestety zamknięty, oglądamy więc tylko obejście, po czym ruszamy na ostatni już etap dzisiejszego rajdu i wnet meldujemy się w Dzikiej Chacie.
Grupa kajakowa przed startemTrzecia rajdowa grupa podbój trasy rozpoczęła na Świerkli, przy placu biwakowym i w odróżnieniu od dwóch poprzednich, postanowiła trasę przepłynąć kajakami. Na starcie zameldowało się jedenaście kajaków, w każdym osoby dwie, było nas więc całkiem sporo. Na początek pamiątkowe zdjęcie, a później wodowanie kajaków i powoli ruszamy. Nim ostatnie kajaki ruszyły, pierwsze już zniknęły za horyzontem. Trasa kajakowa z Zawadzkiego do Kolonowskiego jest najpiękniejszą z wszystkich w okolicy i potwierdza to każdy, kto miał okazję je porównać. Malownicze meandry, które stopniowo odsłaniają kolejne miejsca, las dookoła, kaczki pływające w przybrzeżnych szuwarkach i co rusz pojawiające się na wodzie atrakcje w postaci zwalonych drzew, wystających korzeni, czy zwisających gałęzi zmuszających do ich ominięcia nadają temu odcinkowi niepowtarzalny klimat. Tuż po starcie, za samą Świerklą, niesamowite wrażenie robią głęboko podmyte brzegi, których normalnie, z lądu nie widać. Obok mijamy co rusz nowe, ciekawe miejsca, tutaj grupa rozłożyła się na brzegu i zabiera się do grilowania, z drugiej strony z wysokiej skarpy zwisa pochylone drzewo, muskając powierzchnię wody końcówkami gałęzi, a na środku poprzeczny konar zatopiony w wodzie. Nie raz i nie dwa takie niespodzianki kończą się przymusowym dokowaniem i później trzeba się nieźle nagłówkować, jak z takiego zakleszczenia się wydostać. Prąd wody ciągle dociska, czasami nawet miejsca nie ma, by wiosło do wody włożyć. W takich sytuacjach pozostaje ostateczna, ale niezawodna metoda – wysiadka i ręczne wytłumaczenie kajakowi co i jak. Metoda nadzwyczaj skuteczna.
KajakiDalej mijamy sprywatyzowany Zielony Dołek i tylko z tłumioną złością i żalem wspominamy stare czasy, gdy mogliśmy po nim biegać, spacerować i bawić się. Dziś straszą poustawiane wzdłuż brzegu tabliczki „Teren prywatny”. Brr.. ohyda.
Za Zielonym Dołkiem wyłania się Huta, a w zasadzie tylko jej kawałek, ostatnie hale Ciągarni. Większość rajdowej ekipy jeszcze je kojarzy, ale za parę lat będą to takie same zgliszcza, jak pozostałości cegielni w Jaźwinie. Podpływamy pod 110-kę, kolejny symbol hutniczej społeczności. Młodsi pewnie nie wiedzą, a to tylko stacja transformatorowa, która swego czasu zasilała całą hutę, a zasilana jest z linii o napięciu 110 kV, stąd i jej potoczna nazwa. Linie wysokiego napięcia do dziś prowadzą do samej stacji, to te same, które widać na rozdzielni za Nowym Osiedlem, a które później rozchodzą się jedna w stronę Pluder, a druga w stronę Koszwic. Przynajmniej tyle nam zostało ze starej infrastruktury. Jakby co, jakby tak jaki inwestor zdecydował się na biznes, to przynajmniej do prądu będzie blisko.
Natura w akcjiTuż za 110-ką po prawej stronie mijamy resztki niemieckiego mostu (byliśmy na nim niedawno), a później meandrujemy na most Zawadzkie – Kolonowskie (też tu byliśmy, tylko na górze) i most kolejowy. Przed mostami mijamy pozostałości zapory Malepartus, po której zostało kilka pali w dnie rzeki, po których dzisiaj łatwo określić poziom wody. Dziś stan jest poniżej średniego, w zasadzie na poziomie minimum kajakowego. Kilka centymetrów mniej i mielibyśmy problemy: więcej szorowania i ciągania kajaków po piachu niż pływania. Szczęściem wody jest wystarczająco dużo i kajaki jadą same.
Przerwa pod 110-kąNa moście kolejowym kolejna atrakcja, niewielki przełom, przez niektórych nazywany wodospadem, stanowi miłe urozmaicenie spokojnego nurtu. Pod mostem woda nabiera rozpędu, burzy się i faluje, kajakiem zaczyna kołysać i po chwili ląduje za przełomem jakieś pół metra niżej. Można się tu wywrócić. Można nie trafić w nurt. Można stanąć w poprzek. W zasadzie to tutaj dużo rzeczy można. I dlatego to miejsce jest takie ciekawe. Za mostem mijamy Dziką Plażę. Korzeni w rzecze jakby coraz mniej, trasa coraz bardziej leniwa i urokliwa. Rozpoczynają się meandry właściwe. W lewo, w prawo, jeszcze raz w prawo, czasem masz wrażenie, że płyniesz do tyłu, świat z poziomu rzeki wydaje się taki wielki, trawy gdzieś wysoko nad głowami przesłaniają widok, zza nich czasami wychylają się krzaki, korony drzew, a to wszystko zwieńczone po obu stronach majestatycznym lasem z fantazyjnie powykręcanymi drzewami. Las przy Małej Panwi jest zupełnie inny niż wszystkie lasy dokoła. Tutaj czuć naturę, która ustawiła wszystko po swojemu. Nie ma prostych rządków drzew, wśród których można od linijki chodzić, tutaj przyroda o wszystkim decyduje sama. Wokół leżą stare konary i pnie zwalonych drzew. Nawet rzeka jest normalna. Na kajakowej trasieTutaj wysoka skarpa, po której nie sposób zejść, a co dopiero się wspiąć, tutaj mielizna, obok zakole, w którym wiosło można postawić na sztorc, kilka metrów dalej znów płycizna, przy brzegu ścielą się podwodne trawiaste dywany. Dokoła śpiewają ptaki, a za zakolem kolejna plaża, jakby co, można odpocząć. Nurt spokojnie niesie do przodu, nawet wiosłować nie trzeba, byle tylko kierunku pilnować, bo kajak to takie urządzenie, jakby specjalnie zaprojektowane, by zaczepiać, o co tylko się da. Wystarczy go na chwilę puścić samopas i już wbija się w brzeg, konar, zator. Potem próbuje się odwrócić, zupełnie jakby tyłem było łatwiej, czasem przykleja się do brzegu, do gałęzi i stoi, czekając na nie wiadomo co.
Bez wioseł byłoby naprawdę trudno, a cała sztuka nawigowania sprowadza się czasem do delikatnego wetknięcia czubka wiosła w wodę, na chwilę tylko, by lekko skorygować kierunek. Czasem trzeba też energiczniej zamachnąć, nawet bardziej energiczniej i jak się nie zdąży, to wysiadka gwarantowana.Na kajakowej trasie Łatwo na takim szlaku poznać nowicjuszy, których kajak wybitnie nie słucha, wystarczy jednak kilka przymusowych wysiadek, odrobina współpracy z kajakiem i sytuację daje się opanować.
Po serii zakrętów zawijamy na mostek w Kątach. Chwilę się tu zatrzymujemy, po czym ruszamy dalej. Rzeka robi się coraz szersza i spokojniejsza. Zupełnie, jak człowiek nabierający życiowego doświadczenia, z początku harcujący jako dzieciak, a później coraz stateczniej, coraz dostojniej. Mała Panew też tutaj dostojnieje. W miarę, jak zbliżamy się do Kolonowskiego, zaczynamy powoli odczuwać trudy spływu. Nadchodzi kolejna atrakcja, choć nie wszyscy ją za taką uważają. Wkrótce rzekę przecina linia wysokiego napięcia. Ta sama, którą mijaliśmy przy hucie. A najlepsze jest to, że ta linia jest prosta jak drut. I właśnie dlatego przecina rzekę raz w jedną, raz w drugą stronę. I tak kilkanaście razy. Czasem biegnie wzdłuż rzeki, jakby przecząc prawidłom geometrii – wydawało się wam, że wiecie, co to linia prosta, a już Einstein przekonywał, że te proste wcale takie proste nie są. Tu macie żywy dowód. Masz wrażenie, że to nie jedna linia, a cały ich gąszcz zbiegający się do jednego miejsca, ale to tylko Mała Panew jest tak wspaniale powykręcana, że zabiera podróżujących nią kajakarzy w swój własny świat, nie przejmując się zbytnio tym, co dzieje się dokoła.
Na kajakowej trasiePo kilkunastu pętlach dopływamy w końcu do Szibra. Tutaj znajduje się elektrownia wodna. Trzeba uważać, żeby do niej nie wpłynąć. Na rozwidleniu trzeba w lewo. Tuż za nim stopień wodny. Trzeba wysiąść z kajaka, zejść na dół, a kajak ręcznie spuścić po specjalnych szynach. Szyny już wiekowe, kajak nie chce się zsunąć, popychamy następnym i jakoś się udaje. To zdecydowanie najgorszy punkt spływu – jak najbardziej do poprawki.
Na kajakowej trasieNa dole wita nas skaliste dno – kompletne zaskoczenie. Po kilometrach piaszczystego dna lita skała to ostatnie, czego byśmy się tu spodziewali. Z prawej strony dopływa strumień wody z turbiny elektrowni, po lewej mijamy Amazonkę, przepływamy pod mostem i z prawej strony cumujemy do Dzikej Chaty. Obsługa pomaga nam wysiąść, przejmuje kajaki, wsadza do nich kajakarzy, którzy tutaj dopiero zaczynają i spławia ich do Krasiejowa, a my gramolimy się na górę, gdzie czekają już pozostałe grupy rajdowe: rowerowe z Zawadzkiego i Strzelec.Stacja w Staniszczach Wielkich
Prezes po Znienackowych odwiedzinach już ochłonął i zawitał do rajdowej społeczności. Tutaj czekają go jeszcze obowiązki. Najpierw jednak poczęstunek. Kołocz i kawa, pajda chleba z tustym i ogórkiem, a potem na to wszystko jeszcze kiełbasa z grilla. Po takim rajdzie należy się. Prezes czeka, aż wszyscy się najedzą, bo wie, że wcześniej nikt go słuchać nie będzie. Teraz, gdy ciało zostało zaspokojone, można też zadbać o ducha. Prezes oficjalnie więc otwiera rajd i od razu przechodzi do losowania nagród. Szczęśliwcy odbierają upominki i książki, a na koniec 9-letnia Hania otrzymuje nagrodę za tatrzańskie wspinaczki podczas ostatniej wycieczki do Zakopanego.
I na tym rajd się kończy. Do domów wracamy już indywidualnie. Jedni na rowerach, drudzy autem, niektórzy pieszo. Wszyscy zadowoleni i uśmiechnięci.
Do zobaczenia na następnym rajdzie.

Przełom na moście kolejowym

Kościół Ewangelicki - Fosowskie

Reklama