Zawrat - Zakopane 2024

Ireneusz Ludwig włącz .

Zawrat, Świnica, Gęsia Szyja, Czerwone Wierchy, Jaskinia Mroźna, Kalatówki, Murowaniec – to tylko niektóre z miejsc, które znalazły się na liście naszych podejść. Tegoroczna wycieczka do Zakopanego przejdzie do historii pod znakiem niepewnej pogody i nieudanych ataków szczytowych. No cóż, nie zawsze trafiają się sprzyjające warunki i trzeba wykorzystać, co natura daje.

Najlepsza pogoda szykowała się podczas drugiego dnia pobytu w Zakopanem. Po śniadaniu kilka grup wyruszyło na tatrzańskie podboje. Najbardziej ambitna zaplanowała wejście na Świnicę. Ruszyła szlakiem na Murowaniec, by stamtąd podjąć próbę wejścia na szczyt. Pogoda nie torpedowała zamiarów, chociaż już z samego rana było czuć porywiste podmuchy wiatru. Szczęściem nie padało i na deszcz się nie zanosiło. W trakcie wchodzenia wiatr zaczął się wzmagać, a wkrótce z telefonów posypały się ostrzeżenia TOPR-u o nadciągających silnych podmuchach w górnych partiach gór. I rzeczywiście, nawet na Murowańcu już dość mocno dmuchało. Nasza ekipa po naradzie zdecydowała, że nie będzie ryzykować i zamiast na Świnicę, poszła w kierunku Gęsiej Szyi.

Wodogrzmoty MickiewiczaDruga grupa wybrała się do Doliny Roztoki z zamiarem przejścia przez Zawrat. Tutaj także w trakcie wchodzenia do Doliny Pięciu Stawów dało się odczuć podmuchy wiatru. Przed wodospadem Siklawa posypały się ostrzeżenia i atak szczytowy także stanął pod znakiem zapytania. Po wspięciu się na ostanie za wodospadem skałki wkrótce oczom ukazała się piękna panorama Wielkiego Stawu Polskiego fantazyjnie pomarszczona silnym wiatrem. Z prawej strony wyłonił się jak na wyciągnięcie ręki majestatyczny Kozi Wierch jakby zapraszający w swoje podwoje. Gdzieś za nim tam jest Zawrat, ale chyba dziś nic z tego nie będzie. Trzeba przejść do pobliskiego schroniska, posiedzieć trochę, wypić kawę i… wrócić do Palenicy.Wodospad Siklawa Tymczasem grupa wpada na plan awaryjny. Skoro nie da się wejść w wysokie góry, to przejdziemy Dolinę Pięciu Stawów wzdłuż i dopiero potem zawrócimy do schroniska. Przynajmniej obejrzymy tę najpiękniejszą dolinę w Tatrach. Po minach uczestników widać ulgę. Nie po to tu przyszliśmy, żeby teraz wracać, a w głębi duszy, tak sobie myślimy, może nie będzie z tym wiatrem tak źle. Ruszamy więc niebieskim szlakiem w stronę Koziego Wierchu. Woda na stawie ciągle faluje, w dali po przeciwnej stronie doliny widać jakąś przełęcz. Z początku myślimy, że to Zawrat, ale okazuje się, że to Hladkie Sedlo pod Gładkim Wierchem. Widać nawet wiodącą na niego ścieżkę, ale wejść na przełęcz można tylko od słowackiej strony. Wkrótce mijamy odbicie czarnego szlaku na Kozi Wierch, potem żółty szlak na Szpiglasową Szlak na Kozi WierchPrzełęcz, po czym droga zaczyna się stopniowo wznosić ku Orlej Perci. Dolina Pięciu Stawów powoli się kończy i powinniśmy wkrótce zawrócić, ale z tym wiatrem to wcale nie jest tak źle. Owszem, są podmuchy, ale nie jakieś przeraźliwie odstraszające. Jeśli tylko tak dmucha na Zawracie, to nie będzie źle. W grupie kiełkuje nowy pomysł, że nie zawrócimy, dopóki warunki będą na tyle bezpieczne, żeby iść dalej. Mijamy więc ostatnie odbicie żółtego szlaku na Zamarłą Turnię i kierujemy się już prosto na Zawrat. W zanadrzu mamy usprawiedliwienie, że mieliśmy przejść całą Dolinę Pięciu Stawów, a tych stawów jak do tej pory naliczyliśmy dopiero cztery. Pozostał jeszcze jeden. Jakby co, to nadal idziemy do tego ostatniego.

Zadni Staw PolskiWkrótce ukazuje się naszym oczom. Z prawej strony okrążamy Kołową Czubę, a po lewej wyłania się Zadni Staw Polski. Teraz to możemy powiedzieć, że obejrzeliśmy całą dolinę. Z przodu wyłania się Świnica, a obok niej, po prawej jak na dłoni widać obsuwisko, z którego oberwała się kilka lat temu część grani i zniszczyła szlak ze Świnicy na Zawrat. Z tego miejsca widać wszystko jak na dłoni. My jednak zainteresowani jesteśmy wejściem na Zawrat. Jesteśmy prawie u celu, a wiatr nadal jest znośny. Z góry schodzą ludzie, więc pytamy, skąd idą i jak jest na górze. Idą z Murowańca, na Zawracie wieje jak szalone, ale da się przejść. Pytamy, czy po drugiej stronie na łańcuchach jest śnieg. Śniegu nie ma, łańcuchy są czyste. Obsunięcie grani pod ŚwinicąPytamy drugiego turystę, pytamy trzeciego. Wszyscy mówią to samo. I teraz już wiemy, że dopniemy swego. Do Zawratu pozostało nam już jakieś pół godziny, podejście jest wyjątkowo łagodne, zupełnie jak na Szpiglasową Przełęcz od Morskiego Oka. Jak dotrzemy na Zawrat przed huraganem, to będziemy już w domu. Potem schowamy się w Zawratowym Żlebie, gdzie podmuchy nie będą już nam tak przeszkadzać i spokojnie zejdziemy do Murowańca. Emocje stopniowo rosną, tak samo rośnie obok Świnica z Zawratową Turnią, ale wreszcie… jest. Jesteśmy na Zawracie.

ZawratNa Zawracie odkurzacz na całego. Trzeba pilnować czapek, plecaków, szalików, wszystkiego. Chwila nieuwagi i można się pożegnać z dobytkiem. Wieje jak oszalałe. Do huraganu jeszcze dużo brakuje, ale adrenaliny nie. Robimy sesję z pamiątkowymi zdjęciami. Oglądamy otaczające nas góry i… jesteśmy z siebie zadowoleni. Zawrat to chyba jedyna z tatrzańskich przełęczy, po której zdobyciu czujesz się, jakbyś zdobył szczyt. Przełęcz ta jest jakby specjalnie ukształtowana w ten sposób, żeby wiatr mógł się w niej kumulować. Dosyć wąskie, trójkątne przejście, jakby go zapraszało, by pokazał, na co go stać. A ze Słowacji dziś chyba jakiś odkurzacz załączyli, jakby wszystko przedmuchać chcieli na Polską stronę.

Chwilę podziwiamy jeszcze widoki, ostatni rzut oka w stronę Świnicy i powoli podchodzimy do zejścia na Murowaniec. Wiatr ustaje jakby prąd wyłączyli. Na górze dalej dmucha, my już jesteśmy osłonięci granią Orlej Perci. No właśnie, Orla Perć. To właśnie tutaj zaczyna się ten najtrudniejszy w Tatrach szlak. Zaglądamy w jej stronę i faktycznie, na grani widać kawałek łańcucha. To tam właśnie prowadzi droga na Kozi Wierch i Granaty. Przez chwilę zastanawiamy się, czy ktoś po prostu nie zrobił głupiego żartu, bo wydaje się, że do tego kawałka łańcucha nie sposób się dostać, ale faktycznie, na samym Zawracie nie zwróciliśmy uwagi na początek szlaku na Orlą Perć, więc może to tylko z dołu tak groźnie wygląda.

Łańcuchy pod ZawratemPodchodzimy do łańcuchów. Zaglądamy w dół i… dech w piersi zapiera. Gdzieś tam w dole majaczy Dolina Gąsienicowa, wyraźnie widać niebieskie oczko Czarnego Stawu Gąsienicowego, wszystko takie malutkie, jakby zabawkowe, a przed nami metalowy łańcuch prowadzący prawie pionowo w dół i niknący za skałą po paru metrach. Szybko ustawiamy się w kolejce, przypominamy zasady chodzenia po łańcuchach. Jedna osoba na jednym łańcuchu. Druga czeka, aż pierwsza całkowicie z niego zejdzie i dopiero potem rusza. Chodzi o to, żeby przez przypadkowe zawahnięcie jedna osoba nie porwała drugiej. Łańcucha trzymamy się obiema rękami i dopiero, gdy znajdziemy pewne podparcie do obu stóp, można przełożyć łańcuch z jednej ręki do drugiej. W miejscach wyjątkowo trudnych asekurujemy się nawzajem. Nie spieszymy się. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Góry są piękne, ale wymagające. Nie lubią pyszałków, za to uczą pokory.

Czarny Staw GąsienicowyZejście łańcuchami jest dość długie. Co chwila przystajemy, aby przepuścić wspinaczy wchodzących na Zawrat. W końcu wychodzimy na w miarę płaską przestrzeń. Z tyłu żegna nas grzęda Orlej Perci i zamykający się Zawrat, z lewej podziwiamy masyw Kościelca, a z prawej strony dołączają do nas żółte szlaki z Koziej Przełęczy i Koziej Dolinki. Mijamy wreszcie Kościelcową Grzędę, zza której wyłania się niesamowita panorama Czarnego Stawu Gąsienicowego, oprócz samego Zawratu jedna z najpiękniejszych nagród za przejście tego szlaku. Widok z tego miejsca jest tak niesamowity, że pamięta się go do końca życia. Woda przy brzegu jest lazurowa, a nieco dalej, w miarę jak dno się pogłębia, nabiera soczystej czerni, stąd i nazwa stawu. Obchodzimy staw dokoła, Zawrat chowa się już za Kościelcem, a my jeszcze raz podziwiamy grań Orlej Perci i schodzimy do Murowańca.

Udało się, Zawrat zdobyliśmy i dumni wracamy do Zakopanego.

Przed TermamiNa następny dzień prognozy są deszczowe. Na ten dzień i tak zaplanowane były termy, więc zwolennikom moczenia się w basenie nie robi to różnicy. Wsiadają do autobusu, który podwozi ich na miejsce, czeka, aż się wymoczą i odwozi do hotelu. Pełna kultura, ol-inkluziw. Pogoda jednak robi różnicę miłośnikom górskich wędrówek i wspinaczek. Na razie nie pada. Ale później ma zacząć. Giewont zasłonięty chmurami, podobnie jak reszta wysokich szczytów. Pada propozycja Jaskini Mroźnej. Nie jest wysoko, a nawet jak będzie padać, to w jaskini nie zrobi różnicy. Jedziemy. Szybko ładujemy się do busika, jedziemy do Kościeliska i dajemy w Dolinę Kościeliską. Po drodze budka z kasą, 10 złotych trzeba zostawić za wstęp do Parku Narodowego. Od łebka. Na początku mamy świeże, rześkie powietrze i idzie się dobrze. Wkrótce jednak zaczyna się parówka. Wilgoć aż wisi w powietrzu. Grupa ze Świnicy pod MurowańcemNad głowami przewalają się chmury, ale my już jesteśmy prawie pod jaskinią. Prawie. Bo to dopiero odejście czarnego szlaku i z łagodnego spacerka robi się wspinaczka. Na dodatek wilgoć już w powietrzu się nie mieści i zaczyna z niego wylewać. Łapie nas deszcz. Szybko ubieramy się w peleryny i uciekamy do jaskini. W jaskini – nie pada. Na wejściu – kolejne 10 zł (od łebka) i… możecie iść. Przewodnika nie ma, niepotrzebny zresztą, bo jaskinia jest bez odgałęzień, zgubić się nie da, za drzwiczkami do jaskini dwa schodki, a potem ciemność. Ciemność, ciemność widzę. Na dole pisało, żeby wziąć latarki, bo jaskinia nieoświetlona. My latarki mamy, wystarczą te w telefonie. Ubieramy się w swetry i co tam kto ma, nie czytaliśmy, ale w innych jaskiniach i sztolniach piszą, że temperatura stała 8° przez cały rok, więc i tu pewnie podobnie. Wyciągamy rękę przed siebie i faktycznie, wieje chłodem.W drodze na Czerwone Wierchy

Wchodzimy do środka. Zimno, mokro i ciemno. Świecimy telefonami dookoła, jest co oglądać. Miejscami ścieżka jest oporęczowana, czasami ze sztuczną, metalową nawierzchnią. Można zgasić światło. I to jest to, czego nie da się zrobić w bardziej cywilizowanych jaskiniach, gdzie światło jest elektryczne. Zgaszenie światła w takim miejscu to prawdziwa magia. Nie da się tego porównać z żadną nocą, piwnicą, czy komórką. Kto nie zgasił światła w jaskini, ten nie wie, co to jest prawdziwa ciemność. Dobrze, że przynajmniej głos słychać. To jedyne, co daje poczucie bliskości drugiego człowieka.

W drodze na Gęsią SzyjęDobra, zapalamy latarki, bo choć efekt jest niesamowity, to iść po ciemku jest bardzo trudno. Mijamy kilka mniejszych i większych komór, od razu rozplanowujemy, jakby były nasze: tutaj kuchnia, tutaj salon, tutaj będzie łazienka, a tutaj wanna. Nawet salę kinową znaleźliśmy. W kilku miejscach trzeba było przeczłapać prawie na czworakach, o czym najbardziej przekonali się ci z plecakiem na plecach. Wkrótce na „horyzoncie” zamajczyło światełko. Dochodzimy do wyjścia. Na zewnątrz zdążyło już przestać padać, rozbieramy się, bo dolinie nadal parówka i schodzimy na główny szlak. Tomek proponuje przejście do Doliny Chochołowskiej, ale decydujemy się jednak na Ornak i kufel zimnego piwa. Schronisko OrnakNa miejscu oczywiście pamiątkowe zdjęcie, po czym wracamy do Zakopanego. Po drodze skręcamy do Wąwozu Kraków. Wszyscy już tu byliśmy, ale Kasia jeszcze nie. Mamy satysfakcję, że możemy to miejsce pokazać komuś nowemu. Już sam wąwóz jest niesamowity. Trochę jak przy Wodospadzie Kamieńczyka w Szklarskiej Porębie, tylko dłuższy i bez wody. Dochodzimy do końca wąwozu, gdzie czeka nas wejście po drabince i łańcuchach. Widok tej drabinki dla osoby idący tutaj poraz pierwszy jest niesamowity. Raz, że jest niesamowity, a dwa, że w tak prostej dolinie nikt się nie spodziewa tak karkołomnych przejść. A to takie jest. Najpierw drabinka. Po paru krokach na niej postawionych czujesz już, że nie jest tak źle, jak wyglądało. Drabinka w Wąwozie KrakówDasz radę. Drabinka jednak wnet się kończy i zaczynają się łańcuchy. Łatwo już było, przychodzi ci na myśl. Wspinasz się po tych łańcuchach, przy każdym z nich dłużej się zastanawiając, gdzie postawić nogę niż się na nich podciągając, ale tę sztukę też w mig ogarniasz i gdy już wiesz, że to pestka, stajesz przed jaskinią. Łańcuch wchodzi do środka i niknie w czeluściach ciemności. A bywało drzewiej, że chodziło się tędy bez latarek. My latarki mamy. Wchodzimy do środka, a tam ostre podejście i gdyby nie łańcuch, to pewnie nic tylko siąść i płakać. Jaskinia pnie się kilkanaście metrów do góry, my pochłaniamy kolejne łańcuchy i w końcu stajemy na drugim końcu. Czekamy, aż wszyscy się z jaskini wygramolą i tutaj, gdy wszyscy już zmęczeni i umorusani stają na drodze, pokazuję wychodzącą zza jaskini ścieżkę i oznajmiam, że dla tych, którzy nie dadzą rady przejść przez jaskinię, z boku jest obejście. Miny niektórych bezcenne, ale nikt nie wraca, by z obejścia skorzystać.Wąwóz Kraków

Kolejny dzień, to kolejna niepewna pogoda. Ale ponieważ jest to już ostatni pełny dzień w Zakopanem, grupa Świnica postanawia spróbować podejścia jeszcze raz. Wyrusza po śniadaniu do Kuźnic, gdzie wjeżdża na Kasprowy Wierch kolejką. Na miejscu okazuje się, że górne partie gór są nadal przesłonięte. W południe może się przejaśnić, więc grupa częstuje się w najdroższym barze świata – krótkie posiedzenie i rachunek urasta do 200 zł. A okienko pogodowe jak nie nadchodzi, tak nie nadchodzi. Po trzech godzinach grupa decyduje, że nie ma sensu dłużej czekać, pogody prawdopodobnie i tak nie będzie, a poza tym czas zaczyna gonić, bo oprócz wejścia na Świnicę, trzeba jeszcze później z niej zejść. A na górze i tak ciągle nic nie widać. Grupa schodzi więc do Murowańca i kończy wejście na Kasprowym Wierchu.W zakopiańskim muzeum

To tylko niektóre z miejsc, które odwiedziliśmy podczas wycieczki do Zakopanego. Nie sposób wszystkich opisać. Wędrowaliśmy po Czerwonych Wierchach, raz nas przepędził z nich wiatr (to ten sam, co na Zawracie dmuchał), drugim razem udało się całe przejść, ale w kompletnym mleku. Zawitaliśmy do ekskluzywnej restauracji na Kalatówkach, obeszliśmy Krupówki wzdłuż i wszerz (a jakże), Gubałówka, Dolina Chochołowska i wiele innych. Całe jedno popołudnie spędziliśmy na zwiedzanie Zakopanego z przewodnikiem, który pokazał nam Zakopane od strony, z jakiej do tej pory nie znaliśmy.Jaskinia Dziura

Ostatniego dnia pozostało jedynie zrobić pamiątkowe zdjęcie całej grupy na parkingu przed naszym autobusem, po czym w dość ekstrawagancki sposób zostaliśmy bezpiecznie odwiezieni do Zawadzkiego.

Zakopane 2024 Jaskinia DziuraPod skoczniąW Dolinie 5 StawówZwiedzanie z przewodnikiemW drodze do Jaskini MroźnejŁańcuchy pod Zawratem

Reklama