Szczyrk - zakończenie sezonu
Pogoda jest niepewna. Kilka ostatnich dni nie napawało optymizmem, a i dziś rankiem wilgoć w powietrzu nie nastraja optymistycznie. Na szczęście nie pada, chłód za oknem nie wydaje się zbyt dojmujący i choć słoneczko jeszcze śpi, to zbieramy się powoli i zmierzamy na parking przed kościołem, skąd mamy wyjechać do Szczyrku. Na parkingu parę osób już czeka, a wkrótce rozbrzmiewają pobliskie dzwony - czy to dla nas specjalnie? Patrzymy na zegarki, już szósta, autobus zawija i zajmujemy miejsca. Jeszcze chwila, kilka ostatnich przygotowań, kierownik sprawdza, czy wszyscy są i ruszamy. Pierwszy postój już za chwilę, zabieramy resztę grupy spod PKP i kierujemy się do Strzelec, gdzie na stacji benzynowej czeka ostatnia grupa. W Strzelcach zmrok powoli już opada za horyzont, a na wschodzie zaczyna się przejaśniać. Dokoła ciągle chmury, w nocy nie było ich widać, ale teraz doskonale przysłaniają niebo - dziś słońca nie będzie, zdają się grzmieć, ale my pełni nadziei udajemy, że tego pomruku nie słyszymy. Niektórzy opierają się o szyby i bezwiednie spoglądają na przesuwające się obok krajobrazy, niektórzy dosypiają przedwcześnie zakończony dziś nocny odpoczynek i tak rozpoczynamy naszą wycieczkę do Szczyrku, ostatnią górską imprezę roku.
Za Gliwicami zjeżdżamy z autostrady i kierujemy się na południe, w stronę Bielska. Gór na razie nie widać, ale wszyscy czują, że wkrótce to się zmieni. Spoglądamy na niebo, a tam ciągle wiszą chmurzyska i choć słońce już za nimi swoje robi, to ciągle nie możemy się doczekać jego blasku. Przynajmniej nie pada. Niedaleko Bielska zjeżdżamy na obiecany parking przy przydrożnej stacji benzynowej, ale wkrótce się okazuje, że stoją już tu dwa inne autobusy, też z wycieczkami. Kolejka do WC wydłużyła się mocno ponad normę, ale szybko odkrywamy, że obok parkingu rośnie jakby namiastka lasu i to ona zastępuje nam chwilowo niedostępny przybytek.
Do celu pozostaje już niewiele. Przejeżdżamy przez Bielsko, mijamy elegancki dworzec PKP i kierujemy się na wyciąg na Szyndzielnię. Autobus szuka parkingu, w końcu zatrzymuje się obok przystanku autobusowego i wycieczka wysypuje się na zewnątrz. Trochę wieje, ale nie jest zimno. Nie pada. Chmury ciągle nad nami, ale już nie takie groźne, a nawet zaczyna świecić słońce. Jesień zaczyna odciskać piętno na pobliskich drzewach, lasy na wzgórzach Szyndzielni nabierają kolorów, a my kierujemy się wzdłuż drogi, którą przyjechaliśmy, w stronę wyciągu. Po drodze mijamy drewnianą budkę z pamiątkami, w której za sprzedawcę robi wyciągnięty jak długi na ladzie czarny kot z obojętnością lustrujący mijających przechodniów. Kolejka na Szyndzielnię wyłania się zza drzew za następnym zakrętem i tu się zatrzymujemy.
Kierownictwo wyprawy staje w krótkiej kolejce i kupuje zbiorowe bilety. Dzięki temu dostajemy nieoczekiwaną, 10-cio procentową zniżkę. Wsiadamy do gondoli i wjeżdżamy na górę. Na górze strasznie wieje. Dookoła drzewa i choć czuć wysokość, to z widocznością jednak jest gorzej. Pogoda robi się coraz lepsza, ale wszystko przesłania las. Na ratunek przychodzi stojąca obok wieża widokowa, z której rozciąga się fascynujący widok na Bielsko i okolice. Niektórzy decydują się na wejście i później mówią, że warto było. Ruszamy w stronę schroniska Szyndzielnia. Schodzimy w kierunku małej przełęczy, by później znów się wspiąć w kierunku schroniska. Drogę oświetla nam słońce, chmury usuwają się w bok, a my podziwiamy zaczynające się mienić pióropuszem odcieni żółci przygotowujące się do jesieni liście. Obok mijamy jakąś wycieczkę, której przewodnik mówi o historii Szyndzielni, której nazwa pochodzi od szyndzioła, drewnianego gontu, którym pokryte jest schronisko. Nie zwracamy uwagi na resztę opowieści, ale ten jeden element pozostaje w pamięci.
Schronisko robi wrażenie. Solidna, kamienna konstrukcja zwieńczona drewnianym szczytem, położona na wysokości 1001 m n.p.m. byłaby poważnym schroniskiem nawet w większych górach, tutaj stanowi niepodważalny atut i majestat. Zbudowane w 1897 r. jest najstarszym schroniskiem z Beskidach. Architekturą nawiązuje do do schronisk alpejskich, z charakterystyczną wieżyczką. Ciekawostką jest, że na wieży zamontowano stację meteorologiczną, na parterze była winiarnia, a nieopodal schroniska znajdowała się skocznia narciarska i tor saneczkowy. W 1907 roku obok schroniska udostępniono ogród roślin skalnych. Po wojnie schronisko zostało rozbudowane o drugie skrzydło, w którym obecnie znajduje się kuchnia, jadalnia i pomieszczenia gospodarcze. Przed schroniskiem znajduje się obszerny taras widokowy ze stołami i ławkami.
Na tym tarasie robimy przerwę, stemplujemy książeczki GOT, wypijamy kawę i robimy pierwsze zdjęcia "z tłem". Tutaj znajdujemy pierwsze miejsce z widokami. Nie są może one jeszcze jakieś super przepastne, ale wszyscy wykorzystują okazję i pstrykają fotki na tle Jeziora Żywieckiego. Później wycieczka dzieli się na dwie grupy. Jedna wraca na wyciąg i zjeżdża na dół, po czym jedzie do Bielska-Białej, by tam spędzić czas na zwiedzaniu miasta. Druga grupa wyrusza dalej na górski szlak. Mijamy po paru minutach niepozorny wierzchołek Szyndzielni (1027 m n.p.m.). Gdyby nie słupek wbity obok z wysokością, pewnie byśmy się nawet nie zorientowali. Inna sprawa, że słupek stoi wyraźnie obok najwyższego punktu i to o dobrych kilkanaście metrów. Nie wnikając zbytnio w niuanse zostawiamy tę ciekawostkę za sobą i kierujemy się na Klimczok. Mało brakuje, a byśmy go ominęli, bo czoło wycieczki niespodziewanie skręca w bok, na czerwony szlak, omijający wierzchołek. Kierownik wycieczki szybko jednak reaguje i zawraca niesforny przód na właściwy szlak. Nie ma wędrowania na skróty, jesteśmy w górach, na górskiej wycieczce, więc na górę trzeba wejść. Po chwili idziemy już na Klimczok właściwym szlakiem. Jest pod górę, nie da się ukryć, ale na końcu czeka nagroda - wspaniała panorama na Beskid Żywiecki. Nie bez powodu to właśnie Klimczok został uznany po powrocie za największą atrakcję wycieczki.
Kiedyś na Klimczoku znajdowała się drewniana wieża triangulacyjna, z której widać było znaczną część Karpat Zachodnich od Łysej Góry po Tatry. Dziś wieży już nie ma i widok ogranicza się do sektora południowo-wschodniego, ale widok i tak jest imponujący. Na Klimczoku przebiega granica pomiędzy Bielskiem-Białą a Szczyrkiem, a także historyczna granica pomiędzy Śląskiem i Małopolską. Po chwili na pamiątkowe zdjęcia i napawanie się widokami schodzimy w stronę Magury do schroniska. Schronisko Klimczok położone jest na zboczach Magury. Powstało ono w 1872 r. pod nazwą "Klementynówka" od imienia ówczesnej właścicielki. W 1893 r. schronisko zostało powiększone, ale w 1895 r. podczas otwarcia uległo spaleniu. Drewniany budynek został szybko odbudowany, lecz potem jeszcze dwukrotnie został strawiony przez pożar. W 1914 r. oddano do użytku solidny budynek na podwalinach kamiennych, który od tego czasu wielokrotnie remontowany i powiększany, istnieje do dzisiaj.
Ze schroniska Klimczok schodzimy w stronę Szczyrku. Szybko zanurzamy się z powrotem w las i wdychając zapachy jesienie kierujemy się dość stromym szlakiem w stronę Sanktuarium Matki Bożej "Na Górce". Kościół ten w obecnej formie został zbudowany w 1954 r., ale jego początki sięgają 1894 r. Wtedy rozpoczęto w tym miejscu budowę drewnianej kaplicy, gdyż miały tu mieć miejsce cudowne objawienia. Rosnąca ilość pielgrzymek spowodowała, że drewniana budowla przestała mieścić pielgrzymów i w 1912 r. rozpoczęto budowę murowanej kaplicy, którą zakończono po I wojnie. Dziś kościołem opiekują się księża Salezjanie z Oświęcimia, a obok niego znajduje się Kaplica Objawienia z pniem buka, na którym ukazała się Matka Boska, oraz grota z cudownym źródełkiem.
Przed kościołem umiejscowione są ławki, na których zasiadamy. Oglądamy wnętrze kościoła, szukamy "cudownej" wody, nabieramy sił do dalszej wędrówki. W planie jest restauracja Kaprys, w której mamy obiecany obiad, i coraz częściej o niej myślimy. Po placu biega kierowca stojącego obok autobusu, który zwołuje swoją grupę i też kusi ją obiadem. Zastanawiamy się, czy nie skorzystać z jego propozycji, ale tamci mają obiad nie dla nas. Zbieramy się więc do kolejnego wspólnego zdjęcia, po czym schodzimy dalej do Szczyrku.
Wkrótce wychodzimy na główną ulicę i szukamy naszej restauracji. Ta jest dość mocno od centrum oddalona, więc obieramy właściwy kierunek i idziemy. Grupa mocno się rozciąga, liczymy kolejne numery i w końcu znajdujemy, Myśliwska 57. W środku czeka już na nas grupa bielska, która zwiedzała stolicę polskiej bajki, zasiadamy obok nich i wkrótce zajadamy się śląską roladą. Po obiedzie mamy chwilę wolnego czasu, a później gromadzimy się przy autobusie. Trójka najmłodszych uczestników wycieczki otrzymuje od organizatorów pamiątkowe maskotki, a gdy zaczyna powoli zapadać zmierzch, ruszamy w stronę Zawadzkiego. Kierownik wyprawy opowiada przez mikrofon o wrażeniach z wycieczki, przez co nieomal omijamy wyłaniającą się z prawej strony skocznię w Szczyrku. Oświetloną, bo szykuje się na niej jakaś impreza, w zauważamy w ostatniej chwili dzięki "loży honorowej" na ostatnich siedzeniach autobusu, która alarmuje, że "po prawej skocznia".
Wkrótce wyjeżdżamy ze Szczyrku, dzień chyli się ku końcowi, po chwili zapada zmrok, a my poddajemy się monotonii migających za oknem świateł. Ożywienie następuje, gdy przy drodze dostrzegamy napis "Strzelce Op.". Autobus wkrótce wtacza się na przystanek, żegnamy grupę strzelecką, po czym zmierzamy do Zawadzkiego. Pierwszy przystanek na Nowym Osiedlu, potem PKP, by ostatecznie na parkingu przy kościele zakończyć rozpoczętą ranem eskapadę. Kierowca zawraca przydługawą bestię, jeszcze przez chwilę podziwiamy jego kunszt, po czym rozchodzimy się do domów. Zakończenie sezonu górskiego właśnie się dopełniło.